OSTATNIE WPISY

Malezja - Malakka

5:21 PM , ,

Wyjazd do Malezji kończymy wizytą w Malace, starym porcie handlowym na południu kraju.

#lekcja historii



Pomyliłam się. Po Georgetown nie liczyłam na to, że znowu będę mogła cieszyć oko widokiem tych uroczych niskich domków, które, przynajmniej w moim odczuciu, tworzą atmosferę na wyspie. Na chwilę zapomniałam, że Brytyjczycy rezydowali nie tylko na wyspie Penang. Więcej: Malakka to nie tylko była kolonia brytyjska – swego czasu miasto upodobali sobie również Holendrzy oraz Portugalczycy. W czasach wielkich odkryć geograficznych uwagę tych państw przyciągnęła sprzyjająca handlowi lokalizacja okolicy - dziś ich obecność w Malezji widać nie tylko w Georgetown, ale właśnie również w Malace – w pozostałościach fortec, muzealnych zbiorach czy zabudowie miasta.  Widocznie to zdecydowało o wpisaniu obu miast na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Większość tego typu reliktów z czasów kolonialnych skupiona jest w obrębie zaledwie kilka ulic, z łatwością można je więc zobaczyć spacerując po 'centrum'.

W punkcie informacji zaopatrujemy się w potrzebną mapkę i 'odhaczamy' kilka atrakcji turystycznych


Startujemy przy rzece w pobliżu chyba najpopularniejszego miejsca w Malace - holenderskiego placu (spójrzcie na te kolory!) z wieżą zegarową oraz kościołem protestanckim. Ciocia Wikipedia podpowiada: budynki na skwerze wybudowane zostały w latach 1660-1700.

Oraz fajną fontanną.
Wspomniany kościół na placu holenderskim, a przed nim... ok, o tym za chwilę. Kościół wybudowano w celu uczczenia stulecia panowania Holendrów, a także zastąpienia znajdującego się tam niegdyś kościoła portugalskiego.
Tang Beng Swee Clocktower z 1886. Wieża doskonale wpasowuje się w klimat skweru, co? Szach-mat, zbudowana została nie przez Holendrów a Chińczyków, na pamiątkę Tang Beng Swee, bogatego chińskiego kupca.

Kilka minut spacerem i jesteśmy przy Maritime Museum - muzeum zorganizowanym w replice portugalskiego statku prezentujące 'morską' historię Malakki.

Maritime Museum
 Następny obiekt widać dokładnie już przy muzeum. 

Taming Sari Tower

Zatrzymujemy się na chwilę żeby obejrzeć obracający się pierścień na wieży. Odwracamy się z zamiarem kontynuowania kroku, a tam...
Przecieram oczy i bez większej nadziei rzucam spojrzeniem na mapkę: jest! 'Melaka Duck Tours'. Rezygnujemy jednak z przejażdżki.
Zahaczamy o nowoczesne centrum handlowe Dataran Pahlawan Megamall. Tuż za nim znajdują się kolejne punkty do zwiedzania.



Porta de Santiago (A Famosa), pozostałości portugalskiego fortu z początku XVI-ego wieku


Proclamation of Independence Memorial



Przed centrum handlowe przyciąga mnie zasłyszany motyw z Piratów z Karaibów. Trwa akurat festyn 'Pirate Adventure'. Sąsiedztwo Porta de Santiago  robi swoje. No i 'He's a pirate', ma się rozumieć.
Przy Porta de Santiago znajdujemy schody prowadzące na St Paul's Hill - Wzgórze Świętego Pawła z ruinami Kościoła pod wezwaniem tego świętego.

Kościół Św.Pawła - wybudowany w 1521 roku przez Portugalczyków kościół początkowo nosił imię Matki Boskiej na Wzgórzu. Swoją obecną nazwę 'zawdzięcza' Holendrom.



Wchodzisz do XVI-wiecznego kościoła, a tam taki grzech na ścianie. Nie chcę nikogo obrażać, ale czasem odpowiednie słowa same cisną się na usta.
 Przy Porta de Santiago znajduje się również słynny Dutch Graveyard - Cmentarz Holenderski, założony przez Holendrów, na którym dziś znajduje się jednak więcej grobów generałów brytyjskich niż holenderskich. Zdjęć nie mam. Tak jak często ludziom, tak i niektórym miejscom po prostu nie lubię robić zdjęć.

Ze Wzgórza Świętego Pawła znów łatwo dostać się na skwer, wszystkie obiekty znajdują się stosunkowo blisko siebie. Po drodze mijamy jeszcze kilka budynków z czerwonej cegły, w większości których dziś znajdują się różnego rodzaju muzea, na przykład Muzeum Architektury.




Stadthuys, ponoć najstarszy ze znajdujących się przy skwerze budynków (powstanie datuje się na rok 1660), niegdyś siedziba holenderskich gubernatorów oraz ratusz za czasów kolonii brytyjskiej, dziś muzea. 
Od skweru odchodzą dwie równie czerwone uliczki. Jedna z nich prezentuje się bardziej malowniczo od drugiej, nie można jednak zrobić żadnego sensownego zdjęcia - nieprzerwany ruch samochodów i skuterów skutecznie to uniemożliwia.


No i co poradzisz?
Uliczki te prowadzą do Kościoła Św. Franciszka Ksawerego - misjonarza, który do Malaki przybył wraz z Portugalczykami. 

St Francis Xavier's Church. Również tu w każde zdjęcie wciskał mi się jakiś samochód.
 'Trasę' po tej stronie rzeki kończymy wracając na znany już nam skwer z czerwonymi budynkami.

Nie jestem pewna czy to też obiekt historyczny, ale nietrudno się domyślić, które państwo mogłoby po sobie zostawić tego typu 'pamiątkę' :)

#Jonker Street #Durian.Ponowne Starcie

Przejście się ulicą Jonker Street to tak naprawdę jedyne co ‘odbębniłyśmy’ z atrakcji po drugiej stronie rzeki. Ulica ta to skupisko kawiarenek, restauracji, galerii, sklepów z antykami oraz pamiątkami. Przy Jonker Street znajduje się również słynne The Baba Nyonya Heritage Museum. Jak dla mnie.. typowo ‘turystyczny’ fragment miasta.




Chodzimy więc po ulicy z N. oglądając pamiątki, gdy nagle.. jest i on. Durian. Tym razem plakat mojego wzrostu zachęca odważniejszych do spróbowania ciastek z kremem o smaku owocu. Parskam śmiechem pod nosem. JA nie spróbuję?
Po zapłaceniu 10RM za paczuszkę ciastek znajdujemy bezpieczną klitkę obok sklepu i otwieramy wieczko. Zapach uderza od razu, udaje mi się jednak namówić N. na spróbowanie. Każda bierze po jednym i... po chwili odnoszę paczuszkę z nienaruszoną połową ciastek do sklepu, pytając sprzedawczynię o kosz na śmieci. Kobieta bez słowa odbiera ode mnie pudełeczko.
#ludzie #jedzenie #wyznania
Czytając informacje na tablicach umieszczonych przy poniektórych obiektach historycznych myślimy o tym jak ludność Malezji zróżnicowana została przez jej historię. W kraju tym wydają się współżyć trzy główne nacje: Malezyjczycy, Chińczycy oraz Hindusi. To samo tyczy się różnorodności wyznań. Patrzymy na mapkę Malakki – Meczet Kg Hulu, Kościół Św. Pawła, Świątynia Cheng Hoon Teng... i to wszystko w bliskim sąsiedztwie. Zarówno w KL, jak i Penang, a wreszcie i w Malace powtarzającym się elementem na mapie są również dwie dzielnice: Chinatown i Little India. O tym jak zróżnicowana jest kuchnia nie trzeba chyba wspominać – zdarzały nam się dni, w których śniadanie składało się z indyjskich placków roti, obiad malajskiego nasi lemak, po to żeby na kolację zajadać się smażonym makaronem po chińsku. Przechadzając się uliczkami Malakki staramy się uporządkować nasze myśli i wrażenia.   



#trishaw
Trishaw czyli riksza rowerowa stanowiąca jedną z atrakcji turystycznych większych miast Malezji. Pierwsze pojazdy zauważyłyśmy w Penang – zwykły rower z ‘przyczepką’, czasem gdzieniegdzie udekorowany kwiatkiem. Starsi panowie prowadzący trishaw bardzo rzadko, wydawałoby się nieśmiało, zagadywali przechodniów o zainteresowanie przejażdżką.
Ale za to Malakka?
Tutaj to po prostu kosmos. Postawiwszy stopę na Placu Holendrów wytrzeszczamy oczy. Od ogroma jaskrawych kolorów i świecących ozdób, w które udekorowane są pojazdy zaczynają one aż boleć. I tak zwiedzając kolejne ruiny z XVI-ego wieku można zostać wyrwanym z atmosfery miejsca przez przejeżdżającą obok rikszę, z której nie tylko lecą hity lat 80. – kierowca nie daruje nikomu i każdy zaczepiony zostanie przez wszystkich przynajmniej kilka razy.
Nic dziwnego? Rozumiem kolorowe ozdoby, które mają na celu przyciągnięcie wzroku, ale Hello Kitty obok byłego ratusza prezentuje się po prostu komicznie. Przyznaję jednak bez bicia, że pojazdy zawojowały w jakiś sposób moje serce – tak brzydkie, tak tandetne, tak chciałabym się przejechać... N. patrzy na mnie jak na wariatkę.
Zdawałoby się, że Skwerowi się upiecze – w końcu stanowi tu w jakiś sposób centrum, do którego kroki swe kierują wszyscy odwiedzający miasto. Powiedziałaś turyści? Dawajcie, zaparkujemy wszystkie trishaw przed kościołem protestanckim!

#rejs
Wieczorem wracamy nad rzekę. Chętnych na rejs po rzece spodziewamy się sporo – na miejscu jednak o żadnym tłumie nie ma mowy. Sprawdzam tablicę. Łodzie odpływają co pół godziny, nie ma więc problemu ze znalezieniem miejsca. Ładujemy się na dziób łódki.
Nie pamiętam ile trwa wycieczka. Wszyscy milkną (skąd się tu nagle wzięło tylu ludzi?), obserwujemy oba brzegi rzeki. Za dnia szare budynki z odrapanymi ścianami pięknieją dzięki zawieszonym na nich ozdobom oraz świetle z pobliskich latarni. Drzewa, balustrady – wszystko oświetlone, a wiadomo, że to zawsze prezentuje się lepiej. Uwagę przykuwają nawet murale, na które za dnia nie zwróciłyśmy większej uwagi. Głos z mikrofonu opowiada historię mijanych wioski czy różnych budynków, ale zdaje sie niewiele osób zdaje się zwracać na to najmniejszą uwagę.


Wysiadamy z łodzi. Nie odzywamy się do siebie, każda zatopiona jest w swoich myślach. Bez słowa kierujemy się w stronę naszego guesthouse’u. Po drodze mija nas rozświetlona trishaw z postaciami z Frozen. Jeszcze chwilę słychać oddalający się głos: ‘Do you wanna build a snowman...’




0 komentarze