Malezja - Kuala Lumpur (cz.1)
Od
samego początku jest typowo egzotycznie. Przy lądowaniu w KL zauważamy wielką
plantację bananów* znajdującą się przy samym lotnisku. Jest bardziej duszno niż
w dopiero co opuszczonej Korei. Przy kontroli paszportów zauważam znak
informujący pasażerów czego nie wolno wnosić na pokład samolotu. No flammable liquids. No sharp objects. No durian.
Witamy w Malezji.
*internet znowu wytknie mi błędy. Na wspomnianej plantacji nie rosną bananowce a palmy oleiste. Dzięki Bogu za internet.
#organizacyjnie
Poinstruowane
relacjami backpackerów (‘Malezja to nie
Tajlandia’ <3) jeszcze przed przylotem rezerwujemy pokój w guesthousie.
Z lotniska wystarczy złapać autobus do centrum, później to już z górki. Na
stacji metra raczej się nikt nie zgubi, o drogę bez trudu można wypytywać
miejscowych. Prawie każda z zaczepionych przez nas osób posługiwała się mniej
lub bardziej płynnym angielskim – i chciałabym dodać, że wszyscy byli bardzo
uprzejmi (raz poproszona o pomoc pani ze sklepu zwyczajnie zostawiła koleżankę
na posterunku i poświęciła nam dobre 5 minut na szukaniu drogi).
Głodne już od przylotu rozpoczynamy wycieczkę od sprawdzania lokalnej kuchni. Na zdjęciu chyba najpopularniejsze malajskie danie - nasi lemak |
Na
lotnisku prosimy o bilety do KL Sentral. Znużona pani w okienku nie pyta nawet, o której godzinie chcemy jechać. Najbliższy autobus odjeżdża za 15 minut i to na niego wydane nam
zostają bilety.
KL Sentral - główny punkt przesiadkowy w KL, z autobusami, chyba wszystkimi liniami metra i kolejki podmiejskiej, jeśli mogę to tak określić |
Podejrzewam,
że gdybyśmy nie dostały wskazówek dojazdu od właściciela hostelu, metro w KL
mogłoby się na pierwszy rzut oka wydać nam dość skomplikowane. LRT, KTM ...
ciężko się połapać, co jest metrem, co kolejką, co jedzie gdzie, więc dla
oszczędności czasu i nerwów warto zapytać w punkcie informacji. I nie uważam
tego za brak ‘ogarnięcia’ czy przesadę. Raz chciałyśmy dostać się na dworzec w
innej części miasta, w automacie z biletami na metro zaopatrzyłyśmy się więc w
potrzebny żeton. Odstałyśmy swoje po czym dotarło do nas, że
obejmuje on dłuższą (i przez to droższą!) drogę metrem, z dwoma przesiadkami, a
lepszym rozwiązaniem jest wzięcie kolejki KTM. Ale to taka anegdota z życia niezbyt ogarniętych.
Czytałam, że Malezja to 'kraj muzułmański z umiarkowanym podejściem do islamu'; bilet-żeton |
W
metrze obowiązują jednorazowe bilety (w formie żetonów). Co prawda zauważyłam,
że ‘lokale’ korzystają z jakichś kart, my jednak skazane jesteśmy na kupowanie
biletu przy każdej okazji. Czekanie w kolejce do automatów jest nieco żmudne,
maszyny nie przyjmują też często banknotów o nominałach większych niż 5 czy
10RM (RM = ringgit malezyjski, waluta Malezji), warto sprawdzić więc zawartość portfela i to w jakiej kolejce się
ustawiamy.
Jedna
rzecz zdziwiła mnie w metrze. Niektóre z automatów przyjmują
wyłącznie monety. Należy więc również sprawdzić wyświetlany na nich napis. Niby
wszystkie logiczne i cacy, dziwne jest tylko to, że napisy te mogą się nagle
zmienić przed naszymi oczami. I tak licząc na zakup biletu za banknoty można
się zdziwić kiedy maszyna nagle zażąda monet. Łatwo w ten sposób wylądować
znowu na końcu kolejki. Ludzie są uprzejmi, ale czekające za tobą dziesięć osób
raczej łaskawie nie pozwoli ci poczekać na kolejną zmianę w systemie..
#na piechotę
Z N.
uwielbiamy spacery. Mimo upału dzielnie przechadzamy się ulicami miast starając
się zobaczyć ‘normalne’, codzienne życie ich mieszkańców. Przyjemność ze
spaceru urozmaicona zostaje znaną mi już z Tajlandii koniecznością przebiegania
przez ulice, przy których albo:
a) nie ma pasów dla pieszych
b) nie istnieje wynalazek zwany chodnikiem
c) co prawda chodnik, przejście i światła są, ostatnie jednak działają tylko w
jeden sposób mianowicie – ciągle świecąc na czerwono.
Ten znak powinien przedstawiać człowieka w biegu |
Czekając na przejście przez ulicę |
#śródmieście
Wychodzimy z guesthouse’u grubo przed południem, a i tak mam
wrażenie, że słońce osiągnęło zenit. Dzielnie kroczymy do przodu, rzadko kiedy
posiłkując się i tak bardzo prowizoryczną mapą miasta. Od początku zauważamy dużą liczbę muzułmanów – wiele kobiet nosi na głowie hijab, niektóre noszą burki (jeśli nie mylę z innym strojem). W oczy rzuca się również liczba świątyń buddyjskich,
hinduskich oraz islamskich meczetów, a także ciekawa architektura miasta.
Przechodząc przez park obserwujemy górującą nad miastem KL Tower (Menara Kuala Lumpur - wieżę telewizyjną o wysokości ponad 400m) |
W Malezji skuter jest jednym z popularniejszych środków transportu |
Pod daszkami kamieniczek znajduje się wiele mniejszych sklepików typu księgarnie, różnego rodzaju warsztaty, najwięcej widzimy jednak sklepów z taką oto odzieżą |
Panggung Bandaraya, teatr |
Sultan Abdul Samad Building |
National Textile Museum |
#odpoczynek
W ucieczce przed żarem szukamy schronienia przy fontannie na
Merdeka Square. Na miejscu przesiadują już lokale, przeważnie zatopieni w
lekturze, oraz turyści, podobnie jak my szukający chwilowej ulgi. Niektóre ze starszych osób z zamkniętymi oczami siedzących na kamiennych murkach zdają się pogrążone w medytacji.
Wydaje się, że ochłody trudno by szukać nawet gdybym miała wskoczyć do fontanny. Łyk wody i ruszamy dalej.
Zaraz za skwerem znajduje się galeria miejska, w której można obejrzeć miniaturę miasta - w pakiecie znajduje się krótki film prezentujący projekty architektoniczne będące obecnie w budowie i których ukończenie szacuje się na najbliższe 5 lat - nowe centra handlowe, wyższe budynki..
Ciekawe drzewo w środku galerii, z uroczymi pluszowymi zwierzętami |
Batik - technika farbowania tkanin poprzez farbowanie kolejnych warstw nakładanego wosku |
Chyba większość turystów nie odchodzi bez zrobienia sobie zdjęcia przy/na/w tym oto miejscu:
Galerianki ;) |
#National Monument
#Little India #Chinatown
W KL
oprócz centrum ‘przelotem’ zahaczamy również o inne atrakcje miasta. Trochę bezładnie przemieszczając się z miejsca na miejsce docieramy do parku, w którym
mieści się pomnik upamiętniających tych, którzy polegli w walce o niepodległość
kraju.
Następnie
kierujemy kroki na południe gdzie w dzielnicy indyjskiej mamy okazję przyjrzeć
się najbardziej tandetnym ozdobom ulicznym, zjeść świetne curry na bananowym
liściu oraz zadumać nad brzydotą postawionej na środku skrzyżowania fontannie.
'Tak.. najbrzydsza jaką widziałam.' |
Z Chinatown
mam tylko zdjęcie wejścia nocą. Zajęta ucieczką przed namawiaczami wszystkich
restauracji i kramów znajdujących się w tej dzielnicy nie miałam zbytnio okazji
na fotografowanie.
Na
koniec zdjęcia przedmiotów ze stoisk w Central Market, w którym z łatwością
zaopatrzymy się w pamiątki z podróży – chusty, biżuterię, torby, pocztówki..
#Petronas Towers #KL Tower
Do 2004 roku utrzymywały tytuł najwyższych budynków świata. Ich wizerunek widnieje na chyba każdej z możliwych rodzajów
pamiątek - pocztówkach, koszulkach, breloczkach. Podświetlony nocą budynek stanowi wręcz spektakularne widok. Popularne bliźniacze wieże Petronas można bez
wątpienia nazwać wizytówką miasta.
Między wieżami znajduje się centrum handlowe - Suria KLCC (Kuala Lumpur City Centre). Stojąc
przed wejściem spoglądamy w górę starając się ogarnąć rozmiary budowli.
Selfie z kija, ale nie dało rady inaczej! |
0 komentarze