OSTATNIE WPISY

Malezja - Penang (cz.2)

5:15 PM , ,

Jeszcze trochę o Penang (i jeszcze więcej zdjęć).


#Kek Lok Si

Do położonej na wzgórzu nad miastem świątyni najłatwiej dostać się autobusem. Słynący z pięknej 30-metrowej pagody kompleks nosi miano największej buddyjskiej świątyni w Południowo-Wschodniej Azji.

Pagoda w Kek Lok Si
Od przystanku autobusowego droga pnie się ostro w górę. Wchodzimy po mokrych schodach oraz kluczymy wśród ustawionych przy drodze budach sprzedających głównie letnią tania odzież i pierwsze pamiątki. W połowie drogi mijamy sadzawkę z dużą liczbą pływających w niej żółwi.




W sumie to o wyglądzie świątyni nie ma co się zbytnio rozpisywać. Zdjęcia mówią same za siebie. Napiszę tylko, że kompleks wywarł na mnie niesamowite wrażenie dzięki ogromnej liczbie płaskorzeźb, figurek, malowideł, a nawet... kwiatów, po prostu. Znowu ta 'atmosfera świątyni' - mimo dość sporej liczby zwiedzających piękno budowli, szum płynącej wody oraz cała roślinność miejsca naprawdę wycisza i uspokaja. 







UWAGA: Ta krótka notka to to, co wyniosłam z buszowaniu w internecie na temat swastyki. Bardzo chciałam sama douczyć się w temacie i podzielić wiedzą. Ogólnie chętnych zachęcam do lektury na temat znaku, mnie wujek google zostawił ze sporym zamętem w głowie~
W świątyniach buddyjskich często można spotkać się z tzw. sauwastiką, czyli swastyką lewoskrętną (zaadoptowana przez nazistów swastyka była prawoskrętna) - obecny nawet w kulturze starosłowiańskiej znak ten w kulturach Wschodu uznawany jest za święty, choć jego interpretacje są różne: w hinduizmie oznacza pomyślność, w buddyzmie zaś symbol umieszczany jest czasem na piersi Buddy i symbolizuje jego serce. Swastyka w Azji Południowo-Wschodniej to przede wszystkim źródło szczęścia i pomyślności, czasem znak Słońca, czasem płodności.





Jak wspomniałam, na terenie świątyni jest bardzo kolorowo, widać też wiele figur zwierząt.










Jak widać 'podwórko' przed pagodą dosłownie tonie w zieleni. (Ja tonę w kałużach po deszczu i po raz kolejny przeklinam się za założenie białych trampków, na których widnieją doskonale widoczne ciemne plamy z błota.)


Bardzo naturalna poza (NAPRAWDĘ poprawiałam kapelusz, a nie mam lepszego zdjęcia) plus zestaw: ubłocone trampki, sportowe spodenki i kapelusz z szerokim rondem


Czas wejść na pagodę (ku mojej małej rozpaczy okazuje się, że jest to dozwolone). Kręte schody stopniowo prowadzą nas na górę - jest możliwość zatrzymania się po takich 15-20. stopniach i wyjrzenia na zewnątrz. Ja z 'przyjemności' tej korzystam za każdym razem z coraz szybciej bijącym sercem. Niby nie tak wysoko, ale czasem wyobraźnia działa na naszą niekorzyść, a miejsce do przechadzek na konkretnych 'piętrach' jest wąskie. Podczas każdego postoju robię za dobrą koleżankę i odrywam ręce od ściany żeby zrobić N. kilka zdjęć. Kiedy już myślę, że to już koniec wspinaczki (schody między piętrami zawsze znajdują się po przeciwnej stronie) N. z szatańskim uśmiechem (no dobra, nie było żadnego uśmiechu) woła mnie do kolejnych schodków lub prosi o zdjęcie. 





Kwiaty mijane nawet na pagodzie
Jeszcze inne zakończenie dachu
Ze szczytu pagody obserwujemy następny punkt programu, miejsce z posągiem Kuan Yin, bogini litości i miłosierdzia
Nie mam pojęcia co te naklejki robią wewnątrz buddyjskiego obiektu sakralnego..
Z pagody przechodzimy do innej części świątyni, obejrzeć wspomniany posąg bogini Kuan Yin. Po drodze zatrzymujemy się przy drzewku ozdobionym kolorowymi tasiemkami. Po zbliżeniu się okazuje się, że po uiszczeniu opłaty w postaci 1RM możemy wybrać kolorową wstążkę i zawiesić ją na szczęście na drzewku. A opcji jest wiele - świetne wyniki w nauce, udany związek, kultywowanie ducha, a dla bardziej chciwych 'szczęście we wszystkim'. Mnie znowu musi coś rozśmieszyć w świątyni, w której powinnam zachować powagę na twarzy. Tym razem są to wstążki z wizerunkiem (przecieram ze zdumieniem oczy) myszki Mickey oraz...księżniczek Disneya.

Azjo, robisz to źle.


Teraz wystarczy przedrzeć się przez ogrom kramów z pamiątkami i kupić bilet na kolejkę, która zabierze nas w okolice posągu.


Zaczyna się niewinnie: wachlarze...


...figurki z Buddą...


...a im dalej człowiek się zagłębia w półki tym dziwniejsze pamiątki znajduje...

Wygląd tej skarbonki dość ciężko wytłumaczyć 
Co kto lubi
Pamiątki dla tych, którym podpasowały krasnale ogrodowe przy pagodzie
Prezent od Polaka dla rodaków?
'Local crystal protection from evil spirit radiation', po prostu must have
Z ulgą uwalniam się od stoisk z przedmiotami powyżej i bierzemy kolejkę na górę.

Interesujący wzór okna


Bogini Kuan Yin







N. łapie mnie na robieniu poniższych zdjęć
Co robi tu ten kaczor Donald?
...i Minnie Mouse?!
Te ławeczki!
'Weź Lewandowska..ugh..no schudłabyś..'


Ze świątyni wracamy do miasta na piechotę. Zaraz przed ‘startem’ robimy sobie przerwę na sok z trzciny cukrowej (dostępna również woda kokosowa). Starszy pan wyciąga z wiadra kilka łodyg rośliny i przepuszczając przez maszynę za stoiskiem uwalnia z niej sok. Po dodaniu lodu nie odchodziłybyśmy od stoiska.


Idąc do miasta, zauważamy coś dziwnego. Przynajmniej dla nas. Na ulicach trudno dopatrywać się spacerowiczów – kto nie korzysta z transportu miejskiego lub nie porusza się własnym samochodem wybiera skuter, który ponoć łatwo tu wypożyczyć nawet osobom bez prawa jazdy (nie sprawdziłam, czego do tej pory żałuję). Naprawdę, w ciągu dwóch godzin widzimy jedynie dwie osoby poruszające się na piechotę i również są to turyści. Ponadto na ulicy nie widać również... chodników. Może to ich brak jest sprawcą fenomenu. Lub na odwrót.


Wracając jednak do skuterów. Ich widok, a raczej ludzi na nich, rodzi pytanie: dlaczego w Malezji jeździ się z kurtką założoną tył na przód? Zauważyłyśmy to już w Kuala Lumpur, w drodze z Kek Lok Si zauważamy kolejne takie osoby. Jedzie taka i patrzy się na dwie dziewuchy wytrwale idące przy brzegu drogi i podnosi brwi ze zdumienia. My za to otwieramy szeroko oczy na jego założoną do tyłu kurtkę.



#Tamar Negara Pulau Pinang

Nieprzygotowane na wypad do Tamar Negara, największego Parku Narodowego Malezji, decydujemy się zajrzeć i pospacerować po mini wersji parku – Tamar Negara Pulau Pinang, znajdującego się w północno-zachodniej części wyspy.

Oglądamy mapę przy wejściu. W parku dostępnych jest kilka ścieżek: niektóre prowadzą do bardziej ‘dzikich’ rejonów parku, jedna ciągnie się wzdłuż morza i prowadzi do Monkey Beach oraz latarni morskiej. Bez namysłu decydujemy się na tę ostatnią. Latarni nie dane nam jednak będzie zobaczyć.




Początek drogi to wyłożona płytami ścieżka, która może trochę rozzuchwalić co poniektórych. Z czasem jednak droga staje się bardziej uciążliwa, towarzyszą jej mocne spadki terenu i trzeba posiłkować się wszelkimi korzeniami drzew, zwisającymi gałęziami czy pomocną dłonią partnera. Na prawo słychać jednak nieustanny szum fal i śpiew ptaków, od czasu do czasu można zrobić sobie odpoczynek i popatrzeć na wodę i to, przynajmniej według mnie, rekompensuje wszystko.


W sumie trasa trwa niewiele, bo około 2 godzin. Pierwszy dłuższy postój zaliczamy na mylnie określonej mianem ‘Monkey Beach’ plaży. Rozkojarzone rozglądamy się wkoło. Ani małp, ani ludzi! Są za to huśtawki na długim sznurze zwisające z największego drzewa. Dochodzi do tego, że uznajemy, że nazwa plaży ma za zadanie zachęcić ludzi do huśtania się na nich jak małpy. Cóż.




Mijana po drodze wielka jaszczurka
Do Monkey Beach docieramy po następnych dwóch kilometrach. Sama plaża nie jest jednak jedną z tych, które można by umieścić w broszurze turystycznej. Jest dość brudno, nikt nie serwuje hot-dogów czy nawet lodów, plaża jest mała i do tego można zostać sterroryzowanym przez małpę (nie żartuję!). Zamawiamy rybę, kokosa oraz sprite w jednej z budek (w tym czasie jedna z małp zakrada się do przybytku i ucieka z puszką coli) oraz zamieniamy kilka zdań ze sprzedawcą. Okazuje się, że wszyscy prowadzący na plaży jakikolwiek interes (budka z jedzeniem, wynajem skuterów wodnych, przewóz łodzią) to ludzie żyjący zaraz przy plaży. Nie widzę jednak żadnych okolicznych domostw.


- Dlaczego nic nie zamówiłaś? - N. pałaszuje swoją grillowaną rybę.

Rzucam szybkie spojrzenie na małpę siedzącą na belce tuż za naszymi głowami i chciwie patrzącą na jedzącą N. i wyobraża sobie ją skaczącą na moją głowę gdybym tylko zabrała się do jedzenia.

- Nie jestem głodna - odpowiadam, czując burczenie w żołądku.

Czasem niektóre przekonania są silniejsze od zdrowego rozsądku.
Pod drzewami porozwieszano hamaki oraz zmontowano miejsca do wypoczynku
Po posiłku nadchodzi czas na podjęcie wędrówki, przy końcu plaży widzimy jednak znak informujący, że na latarnię wejść można tylko do godziny 3-ej po południu. Sprawdzamy czas: 2.47. Przeklinamy swoje zaniedbanie.

Sofa grozy o niewiadomym pochodzeniu. Ktoś chętny na chwilkę relaksu?




- Można się stąd dostać łodzią do wejścia do parku?

- Wejścia? Tak. – zaczepiony mężczyzna wydaje się czuć nieco niekomfortowo

- Za ile? – dopytuje N.

- Hm.. tak, wejście ok – odpowiada nerwowo zapytany.

Czuję się nieswojo. Ciężko jest mi wymuszać na nieznajomych rozmowę po angielsku i to w jego własnym kraju. Rzucam spojrzenie wzdłuż plaży. Osób oferujących przejazd łodzią do początku drogi wydaje się być więcej, można spróbować zapytać kogoś innego..

- Ile to kosztuje? – N. zdaje się mieć mnie skrupułów ode mnie.

- Thirty ringgits, ma’am – odpowiada inny mężczyzna, który właśnie do nas dołączył.

- 30RM dwie osoby, tak?

- A może tak skuter? – żartem klepię siedzenie stojącej obok nas maszyny.

- Łódź ok, skuter ok. – uśmiecha się do mnie mężczyzna.

- Co? Żartujesz, prawda?

Nie żartuje. Z trekkingowych dresów przebieramy się szybko w szorty, zrzucamy buty, a wszystko ładujemy do specjalnego schowka na przodzie maszyny. Wskakuję za kierownicę zanim N. zdąży otworzyć usta. W tej kwestii rozumiemy się bez słów.

Facet zapala silnik i krótko instruuje mnie jak jechać. Rączka z gazem i przycisk stop. Czy może być coś łatwiejszego? Lokujemy się wygodnie na siedzeniu i po chwili przecinamy kolejne fale, płynąc we wskazywanym przez mężczyznę kierunku.

....myśleliście, że to koniec mojej pisaniny? Nie będę sobą jeśli nie dorzucę jeszcze kilku zdjęć zrobionych na ulicy Georgetown. Po prostu muszę.
 
Ulubione.




Queen Victoria Memorial Clock Tower






Koniec przedstawienia.

0 komentarze